Maj ukocham mocniej. Choć zapowiada się w biegu, bez wytchnienia. Za to z zupełnie nową perspektywą. W zupełnie nowej branży. Bez tej sztucznej zmianowości. Bez niewyspania, pogłębiającego poczucie permanentnego zmęczenia. Ze świeżą cerą i kompletnie innym postrzeganiem obowiązkowości. W miękkich mokasynach i z delikatną kreską na oku. Bez schizofrenicznej sztampy mieszanej z oleistymi okami w brudnym zmywaku, po biznesowych konferencjach. Hotelarstwo, które żegnam ukochałam jakieś trzynaście lat temu. I byłam mu niezmiernie wierna i oddana. Oklaskiwałam jego zalety i szaleńczo doceniałam to, jak radziłam sobie z wadami. To zawód, któremu zwyczajnie się oddałam i nie widziałam życia poza nim. Jedna przeprowadzka, druga i trzecia też, nijak nie mogły wpłynąć na trajektorię ruchów moich stóp. Nogi same biegły do obiektów oznaczonych dumnie gwiazdkami. To było tak naturalne i oczywiste.
Za kilka dni przestąpię próg nowego miejsca. Nowe zasady. Nowe zadania. Inny wymiar.
Nie czuję nic emocjonującego. Nie siedzę na rozpędzonej huśtawce. Raczej stoję obok niej i myślę sobie, że zdecydowanie za duża jestem by na niej usiąść. A przynajmniej, że dzisiaj nie mam na to zwyczajnie ochoty. Patrzę, jak promień słońca przedziera się przez brzozy. Jak huśtawka zaczyna kołysać się wraz z podmuchem wiatru. Czuję, jak z zimna pojawia się na moim ciele gęsia skórka. Pora wrócić do domu. Celebrować ostatnie dni "pomiędzy".
Trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuń:*
Usuń